Recenzja filmu

Dead Fish (2005)
Charley Stadler
Gary Oldman
Robert Carlyle

Naga twarz Oldmana

<a href="http://dead.fish.filmweb.pl/" class="n"><b>"Dead fish"</b></a> jest pełnometrażowym debiutem <a href="http://www.filmweb.pl/Charley,Stadler,filmografia,Person,id=144569"
"Dead fish" jest pełnometrażowym debiutem Charleya Stadlera, który do tej pory reżyserował reklamówki. Widać to w fabule, której struktura przypomina nieco narzutę patchworkową - Stadler połączył ze sobą wiele różnych kawałków materiału filmowego. Niestety zszył je trochę za grubymi nićmi, przez co "Dead fish" jest chaotyczny i miejscami zwyczajnie nużący. Punktem wyjścia intrygi jest przypadkowe spotkanie ślusarza Abe'a (Potts) i jego dziewczyny Mimi (Anaya) z Lynchem (Oldman), zawodowym mordercą. Panowie przez pomyłkę zamieniają się komórkami. Od tej pory Abe dostaje informacje dotyczące kolejnych ofiar Lyncha. Ten z kolei odbiera telefony od Danny'ego Devine (Carlyle), któremu Abe jest winien pieniądze. A to dopiero początek kłopotów. Inspiracją dla twórców był między innymi "Przekręt" Guya Ritchiego, niestety ściąganie wyszło słabo. Scenariusz filmu powstawał w kilku etapach. Kolejne wersje okazywały się za krótkie na pełen metraż, więc kwartet kreatywnych scenarzystów (Stadler, Geirger, Kreutner, Mitchell) wymyślał na siłę dodatkowe wątki i postacie: wspomnianego Devine'a, miłośnika marihuany, Sala, nadzorcy zawodowych morderców, Virgila (Zane). Jest nawet zabójca zabójców - Dragan (Roden). Korowód udziwnionych bohaterów przemyka przez ekran, lecz zamiast podkręcić akcję, tylko ją rozwleka. Dlatego historia z gatunku "los funduje szaraczkowi serię przerażających doświadczeń oraz lekcję życia" trwa minut 95, zamiast 30. Oprócz tego zamysłem reżysera było pokazanie, że pod atrakcyjną powłoczką kryje się pustka (Abe, Virgil) lub perwersyjna natura (Lynch to wielbiciel S/M), a ludzie potrafią bardzo dużo mówić i nic nie powiedzieć (Devine). W przypadku "Dead fish" jest to zabieg w rodzaju strzelenia bramki samobójczej. Bo gdy skrobnąć pozory, które skrywają film Stadlera: wypieszczone dekoracje (wnętrza stylizowane m. in. na "Mechaniczną pomarańczę" Kubricka), dialogi, rekwizyty (Virgil robi notatki w słynnym Moleskine), a nawet musicalowe wstawki, ukazuje się niewiele. Bohaterowie przypominają bandę rozwydrzonych (lub jak Lynch milkliwych) dzieciaków, które narozrabiały i nie wiedzą, co dalej. I, niestety, ta ich niedojrzałość i psychologiczna mizeria wynika raczej z braków warsztatowych scenarzystów, niż z artystycznego zamysłu. Wszystkie udziwnienia i próby uatrakcyjnienia scenariusza są tylko ornamentem, pustymi figurami stylistycznymi pozbawionymi znaczenia. Jak głupawe (choć trzeba przyznać, że dzięki roli Carlyle'a również zabawne) gadanie Danny'ego Devine'a. Niewątpliwym plusem jest występ Gary'ego Oldmana. Choć został tendencyjnie obsadzony, wreszcie możemy sobie przypomnieć jego twarz. Dosłownie, bo tym razem nie jest ona oszpecona bliznami (jak w "Hannibalu"), umazana i zasłoniona długimi włosami ("Harry Potter i więzień Azkabanu") czy przykryta zarostem ("Batman - początek").
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones